27 lutego, 2020

U Karola Wierusz–Kowalskiego w Posadzie.

Nie wiem, czy słyszeliście kiedyś o malarzu Karolu Wierusz-Kowalskim? Pewnie niewielu! Ja też dowiedziałam się o jego istnieniu dopiero parę lat temu, kiedy w Posadzie, miejscowości oddalonej o kilka kilometrów od mojej „małej ojczyzny”, lokalni działacze i pasjonaci przywrócili tę postać okolicy i miejscowej społeczności. Karol Wierusz-Kowalski związany jest bowiem historycznie z tą miejscowością i z pałacem, w którym mieszkał i tworzył przez większość życia. 





Posada znajduje się przy trasie prowadzącej z Konina do Kazimierza Biskupiego. Dziś jest to duża wioska, nazywana „sypialnią” Konina, granicząca z tym miastem, choć znajduje się w granicach naszej gminy. Tam w dużym, trochę dzikim parku, który powoli zostaje zagospodarowywany stoi eklektyczny pałac. Karol Wierusz-Kowalski w  młodości często w nim bywał w czasie wolnym od nauki. A w 1899 roku zamieszkał tu na stałe i gospodarował okolicznymi dobrami. Pochodził z utalentowanej artystycznie rodziny, gdyż prawie w każdym pokoleniu rodził się jakiś artysta malarz. Najbardziej znanym był stryj Karola - Alfred Wierusz-Kowalski, mieszkający przez większość życia w Monachium. Jego obrazy podziwiałam w Muzeum Narodowym w Warszawie. Ten artysta również związany jest z naszą okolicą, albowiem jego posiadłość znajdowała się w pobliskim Mikorzynie. Obecnie mieści się tam ośrodek szkoleniowo-wypoczynkowy.


Karol urodził się w Warszawie w 1869 roku, w szlacheckiej rodzinie z długimi tradycjami, herbu Wieruszowa. Wcześnie objawił talent w dziedzinie rysunku, więc najpierw tam pobierał nauki, potem w Krakowie u Kossaków, później zamieszkał u stryja w Monachium. Pomagał wujowi i pobierał nauki w prywatnej szkole, a potem studiował w monachijskiej Akademii Sztuk Pięknych. Po skończonej nauce wiele podróżował po Europie, jednak w końcu wrócił do kraju i osiadł w rodzinnym majątku w Posadzie. Założył tu swoją pracownię malarską, w której powstało większość jego prac. Gospodarował swoim 468 ha majątkiem, zajmował się też majątkiem stryja Alfreda w pobliskim Mikorzynie. Był również społecznikiem: pełnił funkcję sędziego pokoju oraz był naczelnikiem miejscowej straży ogniowej. Podczas pierwszej wojny służył w Polskiej Organizacji Wojskowej. W okresie międzywojennym prowadził w Poznaniu salon sztuki, wystawiał też w Warszawie swoje prace. Na początku drugiej wojny był aresztowany i więziony przez Niemców. Wyzwolenia doczekał mieszkając w jednym pałacowym pokoiku. Po wojnie dzielił go z mieszkańcami czworaków oraz górnikami poszukującymi tu pokładów  węgla brunatnego i studentami AGH. W 1951 roku wyjechał do Poznania i tam zmarł dwa lata później. 
A pałac Karola Wierusz-Kowalskiego, ze zmiennymi powojennymi losami, przeszedł w końcu (w styczniu 2014 roku) w nieciekawym stanie na własność gminy Kazimierz Biskupi. Od kilku lat mieści się w nim filia Gminnego Ośrodka Kultury w Kazimierzu Biskupim i od wtedy trwa powolny remont dzięki staraniom gminy i lokalnych grup, którzy postanowili przywrócić ten piękny obiekt do świetności i uwiecznić w nim pamięć o ich ostatnim właścicielu. A jest tu co podziwiać, bowiem pałac pochodzi z połowy XIX wieku, jest piętrowy i ozdobny. Prowadzi do niego długi podjazd i już z daleka widać jego przepiękne krenelażowe (zębowe) zwieńczenia ścian z wystającymi niby - basztami. I choć jeszcze nie wszędzie jest odnowiony, to widać jego dawne cechy, jak środkowy ryzalit (wysunięta część) z gankiem i tarasem, czy część pięknych okien. Latem i jesienią wygląda jeszcze ładniej, bowiem oplata go bluszcz, który swoimi kolorami dodaje mu uroku. 












W pałacowych wnętrzach również trwa odnawianie kolejnych pomieszczeń, a w tych, które są już gotowe tętni życie mieszkańców wsi. Powstałe tam Koło Pałacowe Posada skupia i integruje różne grupy wiekowe. Kiedy ich odwiedziłam ostatnio miałam przyjemność podziwiać to, czego wspólnymi siłami dokonali. 








Najciekawsza jest oczywiście sala poświęcona ostatniemu właścicielowi. Zgromadzono tu meble i pamiątki przypominające jego czasy. Jest mnóstwo rodzinnych zdjęć i kopii jego obrazów. Wiele z nich wykonał miejscowy pasjonat malarstwa Wierusz-Kowalskiego – pan Ryszard Pyrzyński, z którym miałam przyjemność stanąć do zdjęcia.  Wąsy (doklejone) na pamiątkę, jak u Karola!

















Obrazy Karola Wierusz-Kowalskiego, które zaliczamy do realistycznego nurtu w malarstwie, przedstawiają współczesną malarzowi polską wieś, wiejskie życie, kresowe miasteczka, przyrodę, motywy myśliwskie czy jeźdźców oraz mistrzowskie ujęcia koni, szczególnie tych w ruchu, jak np. „W pogoni za szarakiem” czy „Zaprzęg”. Bardzo dynamiczne sceny!




Cieszę się, że pałac w Posadzie doczekał lepszych czasów i że znalazła się tu wspaniała grupa ludzi – pasjonatów, którzy poświęcają swój czas po to, by odzyskiwał swój dawny blask, by przetrwała pamięć o jego ostatnim właścicielu-malarzu i wreszcie, by tętnił życiem integrując lokalną społeczność. Brawo!!!



WSPÓŁCZESNE OBRAZY PRZEDSTAWIAJĄCE PAŁAC W POSADZIE.

To był kolejny kawałek mojej najbliższej ojczyzny, dla lubiących wiejskie klimaty i historyczne ciekawostki, z pięknymi postaciami w tle. Pełno ich wokół nas, ja poszukałam jedną z nich! Bardzo serdecznie dziękuję pani Ewie z Koła Pałacowego za pomoc w przygotowaniu tego wpisu 😀 
Miłej lektury! Pozdrawiam weekendowo 💜💗💙 

19 lutego, 2020

Królewski Ogród Światła w Wilanowie.


Dzisiaj zabieram Was do stolicy, która co prawda nie jest moim ulubionym miastem, ale ma takie fantastyczne miejsca i ciągle zmienia się na lepsze, że nie dziwię się mojej znajomej blogerce Stokrotce, która o tym mieście napisała piękną książkę zatytułowaną Moje warszawskie zwariowanie. Bo można zwariować od tych niezwykłych miejsc, nawet od tych mniej niezwykłych, kiedy ma się patriotyzm w sercu i zna się tragiczną historią miasta, tak jak Stokrotka. Dziś rzecz będzie o jednym z takich cudnych miejsc, którym jest Pałac Jana III Sobieskiego w Wilanowie wraz z otaczającym go ogrodem. Zwiedzałam go po raz kolejny w ubiegłym roku i wtedy też powstał wpis na ten temat na blogu (TUTAJ). A w książce Stokrotki przeczytałam ciekawy rozdział poświęcony symbolice niezwykłych zdobień tego pałacu. Więc w tym roku jeszcze pełniej mogłam się zachwycać przepiękną architekturą jego wyglądu oraz przebogatych  wnętrz.



Jednak głównym celem tegorocznej wizyty w Wilanowie była szeroko reklamowana atrakcja - Królewski Ogród Światła, czyli zimowy festiwal feerii barw i kolorów w przypałacowych ogrodach. Zachwyciły mnie zdjęcia i filmy w Internecie, które ukazywały ogród i pałac w jeszcze piękniejszej odsłonie i które po prostu musiałam zobaczyć. Bo to nic innego, jak wystawa plenerowa, w której biorą udział miliony kolorowych lampek diodowych oplatające obiekty i rośliny dużego wilanowskiego ogrodu. Dzięki finezyjnym kształtom nadanym obiektom przez światełka możemy poczuć się przez chwilę, jak na przepysznym królewskim dworze, albo… w bajce. Na dziedziniec pałacowy wprowadza nas, widoczny z daleka, ogromny, 75-metrowy świetlisty tunel, którego światełka „tańczą” w rytm skocznego czardasza. Już jestem, jak zaczarowana! 







A dalej jest tylko lepiej, bowiem na głównej fasadzie pałacu przebiega niezwykłe przedstawienie. To mapping odbywający się w weekendy po zmroku, czyli trójwymiarowy pokaz światła, dźwięku i obrazu, który tworzy iluzję ożywionego budynku, jak czytamy na stronie Muzeum Jana III Sobieskiego, a w oknach pałacu pojawia się wirtualnie król Jan, Marysieńka, widzimy też pokazy tańców dworskich, albo podjeżdżający orszak królewski z karocą. Trzy odsłony tego ciekawego przedstawienia w ciągu wieczora, trwające po kwadransie, przyciągnęły tłumy oglądających, choć powtarzany jest on przecież od końca października. Ale wcale się nie dziwię, bo to niesamowite przeżycie!









Dalej przez rozświetloną pergolę, strzeżoną przez orły, weszliśmy do kolejnej części coraz bardziej baśniowego ogrodu. Jest tu kolejny świetlisty tunel, a dalej alejki obsadzone pnączami i uformowanymi krzewami rozświetlonymi różnymi kolorami diod. Najpiękniej wyglądają niewielkie drzewka, na których wiszą lampki, niby pomarańcze, czyli mamy drzewka pomarańczowe, prawie takie, jakie kiedyś w oranżerii króla. Śliczne! 











A wokół cudnie rozświetlone alejki, pawilony ogrodowe, lampy niby pałacowe kandelabry, herb królewski, a także ogromna świetlista rama, w której można zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie na tle nocnego pałacu. Chętnych, aby uwiecznić tę chwilę było bardzo wielu! 







Z niższego tarasu tego barokowego, a dzisiaj baśniowego ogrodu dobiegały co jakiś czas dźwięki muzyki. To już kolejna część ogrodu nazywana Muzycznym Ogrodem Marzeń, gdzie przy dźwiękach muzyki, również barokowej, odgrywał się świetlno–muzyczny pokaz. Znów migające lampki czarowały kolorami, a na środku dostojnie dekorowała to miejsce błyszcząca fontanna, niby złota królewska korona. Trudno oderwać wzrok!











Dalej jest równie cudnie, bowiem tegoroczna nowość iluminacji to Ogród Różany. Prowadzi do niego pergola opleciona różanymi pnączami, oczywiście diodowymi. Po jej przekroczeniu pojawia się pole usłane sześcioma tysiącami różanych światełek, które falują zmieniającymi się kolorami. Niezwykłe i zachwycające! 

















W naszym gronie, a było nas sporo, bo cała autokarowa grupa dwóch klubów seniorskich, nie było takiej osoby, którym ten bajeczny, królewski ogród nie przypadł do gustu. Cieszę się, że mi zaufali, gdy wspominałam, że warto pojechać i obejrzeć to niezwykłe miejsce. Dziękuję moim koleżankom i kolegom za ten wspólnie spędzony pięknie dzień!
I Wam dziękuję za odwiedzenie bloga i liczę, że też się Wam spodobał spacer po tym niezwykłym, królewskim ogrodzie!