23 maja, 2025

Wakacje w Can Picafort. Majorka.

 

W ubiegłym roku, podczas naszych tygodniowych wakacji w tym pięknym kraju, zwiedziłam kilka fantastycznych miejsc w zachodniej części Majorki, w tym roku wzięłam sobie za cel wschód wyspy. Wypoczynek i zwiedzanie przy okazji. A ponieważ ta hiszpańska wyspa nie jest duża, można sporo zobaczyć nawet w ciągu niewielu dni. W tym roku wybrałam więc Can Picafort, kurort wakacyjny znajdujący się we wschodniej części Majorki, godzinę drogi od lotniska i stolicy kraju – Palmy.



Jeszcze nie tak dawno Can Picafort było tylko rybacką wioską, co widać w jego architekturze, ale wspaniałe położenie miejscowości nad zatoką Alcudia, która jest częścią Morza Śródziemnego, spowodowało jego rozbudowę i przypływ turystów. Samo miejsce jednak ma odległą historię, bowiem na jego obrzeżach znajduje się prehistoryczne cmentarzysko.




Złota plaża, która się tutaj znajduje, choć nie jest szeroka, to ciągnie się kilometrami. Widoki za zatokę są piękne, a kolor morza cudny, turkusowy, dzięki trawie morskiej, czyli glonom o wdzięcznej nazwie posidonia. Glony te są nieodłączną częścią tutejszego ekosystemu i są pod ochroną. Mogą jednak stanowić problem, bowiem po wyrzuceniu ich większej ilości na brzeg plaża wygląda bardzo nieestetycznie. Jej obecność wpływa może na wygląd plaż, ale nie stanowi zagrożenia dla turystów.





Wypoczynek w Can Picafort jest komfortowy, bowiem z jednej strony morze i plaża, z drugiej ciągnąca się przez całe miasto kilkukilometrowa promenada, przy której znajdują się restauracje (niektóre bardzo niezwykłe), bary i sklepy. Latem pewnie jest zatłoczona, ale w maju było bardzo przyjemnie, tak jak przyjemna była temperatura – dwadzieścia kilka stopni. Jest też tam duża marina, co może stanowić dodatkową zaletę dla lubiących sporty wodne i relaks na wodzie.





Większość zabudowy Can Picafort stanowią nieduże domy i wille z kolorowymi okiennicami i ogródkami, między nimi pojawiają się kilkupiętrowe hotele, ale duże resorty znajdują się po drugiej stronie głównej drogi albo poza miastem.







Spacerując po mieście, albo objeżdżając je kolejką zwaną ting-ting (4,5 euro), widzimy wiele zielonych skwerków z kolorowymi kwiatami, fontannami, piękne palmowe alejki oraz mnóstwo kamiennych rzeźb majorkańskiego artysty Joana Bennassara. Są to postaci kobiet, wróżek i bogiń, które rozmawiają z naturą i morzem. Dodają one miastu dodatkowego uroku.










Jeszcze inną, ogromną zaletą tego miasta jest jego nieduża odległość od innych, wspaniałych północno-wschodnich atrakcji Majorki, co dla mnie było bardzo znaczące. Kilkanaście kilometrów stąd jest fantastyczna średniowieczna Alcudia.




Kawałek dalej przecudne plaże i krajobrazy półwyspu Formentor.





Nieco dalej na południe od Can Picafort jest miasto Arta z warownym Sanktuarium Sant Salvador,




a także nieduża Capdepera z imponującą twierdzą otoczoną murem obronnym. O tych miejscach będą osobne wpisy.




Miejsca te odwiedziłam z polecenia Julki z bloga https://idayvuelta-jula.blogspot.com/, która przez połowę roku mieszka w tym pięknym kraju. Spotykałyśmy się też w realu, jadłyśmy pyszne lody i przespacerowałyśmy wiele kilometrów. Dzięki ci Julka za te wspaniałe chwile!



Do wymienionych miejsc można dojechać wynajętym autem, ale ostatnio wprowadzono dla nich wiele obostrzeń. My korzystaliśmy w podmiejskiej komunikacji, która jest bardzo dobrze rozwinięta i autobusy jeżdżą regularnie. Bilet zapłacony kartą płatniczą jest tańszy od gotówkowego kupionego u kierowcy. Należy tylko pamiętać, by kartę odbić wchodząc i wychodząc z autobusu, a tym samym dać sygnał, że podróż zakończona. Za sześć przejazdów zapłaciliśmy 65 zł.



Majorkańczycy protestują, bo napływająca coraz większa ilość turystów zakłóca im mocno codzienne życie, więc wprowadzane są dla przyjeżdżających coraz większe obostrzenia. Nie czekałam więc z ponowną wizytą w tym pięknym kraju, który w ubiegłym roku mocno zapadł mi w serce, bo nie wiadomo jak potoczą się losy turystyki na tej niedużej wyspie, którą odwiedziło w ubiegłym roku 13 mln osób! Ale wiecie co? W ogóle im się nie dziwię, bo wypoczynek na Majorce jest po prostu wspaniały! I do tego moc zabytków w zasięgu ręki i cudne widoki!



20 maja, 2025

Spacerkiem po Helsinkach. Finlandia.

 

Fińską stolicę – Helsinki odwiedziłam na początku kwietnia, razem z innymi północnymi stolicami – Tallinem i Rygą. Ponieważ pośród tych trzech miast Helsinki najmniej mi się podobały, więc najpierw wpis o tym mieście, bo na pozostałe mam teraz za mało czasu (maj obfituje w wyjazdy). Tallin i Ryga mają długą historię i poprzetykane są mnóstwem zabytków z najstarszych okresów ich historii. Choć naród fiński ma wielowiekową przeszłość, to historia Finlandii jest bardzo młoda, bowiem niepodległość została proklamowana tam w 1917 roku. Wcześniej przez kilka wieków była pod władaniem szwedzkim, potem rosyjskim.



Helsinki zostały założone w 1550 roku przez szwedzkiego króla Gustawa Wazę, który chciał stworzyć miasto konkurencyjne dla Tallina i umocnić swoje panowanie w tym regionie. Nie rozwijało się jednak zbyt mocno, bowiem ciągle trawione było wojnami, epidemiami, pożarami i klęskami głodu. Dopiero w połowie XVIII wieku zyskało prawa miejskie i zaczęło się rozwijać gospodarczo oraz demograficznie. W 1809 roku zostało częścią Imperium Rosyjskiego i car Aleksander I przeniósł stolicę z fińskiego Turku do Helsinek. Wspierał też rozwój architektoniczny miasta, które przeszło w tym czasie intensywną modernizację, na wzór rosyjskiego Petersburga. I to, co dziś zobaczymy w mieście pochodzi z tamtego okresu i lat późniejszych. Z odleglejszej przeszłości zachowało się niewiele. A ja lubię to, co starsze, więc nie było efektu wow. Ale nie narzekam, cieszę się, że Helsinki zobaczyłam.

Największą jednak przyjemność sprawiła mi dwugodzinna podróż promem z Tallina, potem powrotna. Terminale portowe są tam bardzo nowoczesne, promy zupełnie nowe, a Bałtyk był bardzo spokojny tego kwietniowego dnia, choć miałam pewne obiekcje po wspomnieniowym rejsie z Newcastle do Amsterdamu, po szalejącym Morzu Północnym, ale tu było ok.






Miasto położone jest w odległości 80 kilometrów od Tallina, na brzegu Zatoki Fińskiej. Leży na lądzie stałym oraz na wyspach, których jest tu trzysta. Tego rodzaju wybrzeże nazywane jest archipelagiem szkierowym. Z portu, który powstał na sztucznie usypanej wyspie, odbiera nas wycieczkowy autokar, bo atrakcje, które mamy zobaczyć położone są w pewnym oddaleniu.



Najpierw więc park Sibeliusa. Dojeżdżając widzimy jego fantastyczne położenie, wzdłuż zatoki, na pagórkowatym terenie z odsłoniętymi gołymi skałami. Poświęcony jest on Jeanowi Sibeliusowi, fińskiemu kompozytorowi, uważanego za twórcę narodowego stylu w muzyce fińskiej. Turystów przyciąga tu ogromna rzeźba przypominająca organy, wykonana z 600 stalowych rur pospawanych w falisty wzór. Monument ten wytwarza dźwięki, gdy wiatr przepływa przez rury, co tworzy połączenie sztuki z muzyką. Rzeźbę wykonała Eila Hiltunen w 1967 roku. Potem wykonała jeszcze pomnik głowy kompozytora, który umieszczono obok organów.


 




Jadąc dalej mijamy ciekawy stadion olimpijski pobudowany w 1936 roku na mającą się tu odbyć olimpiadę. Ta odbyła się na tym stadionie dopiero w 1952 roku. Dziś jest to obiekt fińskiej reprezentacji w piłce nożnej. Obok stoi wysoka na 72,71 metra wieża, z której można podziwiać widoki na miasto. Wysokość nietypowa, bowiem tak uhonorowano fińskiego oszczepnika, mistrza olimpiady z 1932 roku, którego rzut tyle właśnie wynosił. Przy wejściu do parku, w którym stadion się znajduje, uhonorowano innego sportowca. Stoi tu pomnik fińskiego lekkoatlety, wielokrotnego mistrza świata w biegach Paavo Nurmiego.





Podążając do centrum miasta, zatrzymujemy się przy nietypowym obiekcie. Patrząc z zewnątrz na kamieniste otoczenie nikt by się nie spodziewał, że wewnątrz znajduje się duża świątynia z fenomenalną akustyką. Sami byliśmy świadkami jazzowego koncertu. To podziemny ewangelicko-luterański kościół Temppeliaukio wykuty w granitowych skałach, na zewnątrz widać jedynie miedzianą kopułę otoczoną skałami. Jego wnętrze ma kształt owalny, dostosowany do otoczenia, a jego ściany to surowa, naturalna skała. Powyżej umieszczono panele szklane, które doskonale doświetlają wnętrze. Sklepienie zaś to ogromny dysk ze skręconego miedzianego drutu, co nadaje świątyni wyjątkowego charakteru. Budowla doskonale zespala naturę, duchowość i sztukę. Dziś jest jednym z najczęściej odwiedzanych w Helsinkach miejsc.





Kolejnym odwiedzonym miejscem jest plac Senacki. To serce tego miasta ze stojącą na wzgórzu ogromną luterańską Katedrą Helsińską (obecnie w remoncie) ze złotą kopułą widoczną z wieku miejsc miasta. Plac otoczony jest neoklasycznymi budynkami. Mamy więc Pałac Rządowy, budynek Uniwersytetu Helsińskiego, po przeciwnej Bibliotekę Narodową. W centralnym miejscu stoi pomnik cara Aleksandra II, który postawiono, by podkreślić zasługi, jakie wniósł dla narodu fińskiego, bowiem złagodził represje wobec narodu fińskiego. Odchodzące od niego uliczki tchną dawnym klimatem, a w wielu budynkach mieszczą się muzea.








Stąd już tylko kilka kroków do Esplanadi. Tak nazywane są równoległe ulice otoczone wykwintnymi budynkami i wąski park między nimi. Wspaniałe miejsce spacerowe z mnóstwem kwiatów i ławeczek do wypoczynku. Stoi tu pomnik Runeberga, fińskiego poety romantycznego, autora nieoficjalnego fińskiego hymnu. Na jej końcu znajdziemy historyczną restaurację Kappeli. A jeszcze dalej mały skwerek z secesyjnym pomnikiem Havis Amanda Ville Valgrena. To syrena w otoczeniu morskich zwierząt.  










Jeśli zboczymy w prawą stronę dojdziemy do Starej Hali Targowej (1889). To przepiękny budynek z czerwonej cegły, z kremowymi wstawkami, z mnóstwem okien i zdobień. Fantastycznie wygląda też wewnątrz. Do dziś można tu kupić różne specjały, w tym z kuchni fińskiej. I kieszeń wytrzymuje tutejsze zakupy.





Stąd dobrze widoczny jest stojący na wzgórzu Sobór Uspieński, który dziś jest główną świątynią (katedrą) fińskiego kościoła prawosławnego. Zbudowano go w połowie XIX wieku i na prośbę cara Aleksandra II nosi wezwanie Zaśnięcia Matki Bożej. Przyciąga wzrok ceglanymi ścianami ze zdobieniami i trzynastoma złotymi kopułami, które symbolizują Jezusa  oraz apostołów. Wnętrze jest równie wspaniałe, z przepięknym ikonostasem, mozaikami, freskami i złotymi żyrandolami. I zwiedza ją się za darmo! Jednak zdjęć nie ośmieliłam się wnętrzom robić. Warto tu zajrzeć, bo oprócz piękna katedry, widoki na miasto mamy stąd pierwszorzędne!






Na znajdującym się nieopodal parkingu czekał na nas autokar, który powiózł nas z powrotem do portu. Ale wcześniej odwiedził nas pan policjant, który grzecznie poprosił, abyśmy sprawdzili, czy wszyscy mamy dokumenty. Mieliśmy! Nowoczesna metropolia, często designerska, ze starszymi elementami, do tego czysta i… mili ludzie. Bez efektu wow, ale fajne miasto!