31 października, 2023

Powstanie styczniowe na kazimierskiej ziemi.

 

Jeszcze nie pisałam na blogu o wydarzeniach, które miały miejsce na naszych ziemiach w marcu 1863 roku. Chodzi o powstanie styczniowe, bo w bliższej i dalszej okolicy trwały wtedy ciężkie starcia powstańców z wojskami rosyjskimi. Niedaleko Kazimierza Biskupiego były trzy potyczki w marcu: pod Bieniszewem, Olszowym Młynem i pod Dobrosołowem. W tym roku minęło 160 lat od tamtych wydarzeń, a rok 2023 został w naszej gminie ROKIEM POWSTANIA STYCZNIOWEGO NA ZIEMI KAZIMIERSKIEJ.




Towarzyszyły temu różnego rodzaju wydarzenia: prelekcje, sesje naukowe, wystawy, konferencje naukowe, konkursy, rajd rowerowy i pieszy. Miały one na celu przypomnieć starszemu, a uświadomić młodszemu pokoleniu, jak nasi przodkowie zmagali się z zaborcami, by wyrzucić ich z naszych ziem i nazwa Polska mogła wrócić na mapy świata. Pamięć o naszych przodkach jest elementem naszej tożsamości narodowej, a przekazywanie jej młodszemu pokoleniu jest naszym obowiązkiem. Powinniśmy być dumni, że nasza Ojczyzna jest wolna, bowiem wielu walczących oddało za nią swoje życie. 


























Po tych, którzy zginęli pozostały wyjątkowe pomniki historii. To wojenne groby powstańców styczniowych. W naszej gminie są trzy, w miejscach, gdzie toczyły się wspomniane bitwy. Jeden upamiętniający poległych w bitwie pod Bieniszewem, drugi pod Olszowym Młynem. Na obu narodowe wiązanki i palące się dziś znicze, ale są one trudno dostępne w lesie, nawet na rowerze, i słabo oznaczone.

LAS SMUCZYN.




OLSZOWY MŁYN.






DZIESIĘĆ LAT TEMU BYŁO CZYTELNIE!

Ten w Dobrosołowie znajduje się na cmentarzu, jest zadbany i ładnie opisany. Wielu spoczywających w tych mogiłach znamy z imienia i nazwiska, wielu to ofiary bezimienne. Nam pozostaje o te groby dbać i czasem zapalić znicz, by uhonorować ich pamięć.







Powinnością moją jest wspomnieć, że dowódcą oddziałów na naszych zachodnich krańcach Królestwa Polskiego był niezwykły człowiek - pułkownik Kazimierz Mielęcki. Ten urodzony w Karnie (między Zbąszyniem a Wolsztynem) syn ziemianina wielkopolskiego Prota Piusa Mielęckiego, oficera z czasów napoleońskich i majora jazdy poznańskiej z powstania listopadowego, miał w chwili wybuchu powstania 1863 roku zaledwie 26 lat. Trzy lata wcześniej poślubił Salomeę z Pągowskich z niedalekich okolic. Był szczęśliwie zakochany i miał dwie córeczki.



Jednak na wieść o wybuchu powstania przyłączył się do niego jako jeden z pierwszych ziemian. Służył co prawda wcześniej w poznańskim pruskim pułku huzarów, ale doświadczenia wojskowego raczej nie miał, choćby z racji na młody wiek. Okazał się jednak jednym z najdzielniejszych dowódców, a na podkomendnych robił bardzo dobre wrażenie. Dostrzeżono jego zaangażowanie, pomysłowość i ogromnego ducha walki, więc Rząd Narodowy (tajny organ władz powstania) mianował go pułkownikiem i naczelnikiem sił zbrojnych województwa mazowieckiego. Pułkownik Mielęcki prowadził działania bojowe ze zmiennym szczęściem do 22 marca, bowiem wtedy, podczas bitwy pod Olszowym Młynem (zwanym Olszakiem) lub nieco dalej pod Mikorzynem (różnie źródła podają) został ranny w kręgosłup i wywieziony do Księstwa Poznańskiego. Zmarł w lipcu tego roku w Mamliczu koło Łabiszyna. Jego uroczysty pogrzeb zorganizowała 13 lipca rodzina Skórzewskich, a zgromadziło się na nim 10 tyś. ludzi, aby przy palących się beczkach smoły oddać mu hołd (WIKIPEDIA). Odwiedziłam go na cmentarzu w Łabiszynie (pod Bydgoszczą), aby zapalić mu symboliczną lampkę i oddać hołd jego poświęceniu i odwadze.







Cześć jego pamięci, cześć pamięci wszystkim poległym za wolność naszej Ojczyzny! 


26 października, 2023

Spacer z Beatlesami po Liverpoolu. Anglia.

 

To duże angielskie miasto leżące na zachodzie kraju dziś najbardziej chyba kojarzone jest z zespołem The Beatles, który powstał tu w latach 60-tych ubiegłego wielu. Będąc tu nie sposób nie zauważyć, że Liverpool jest z nich dumny, bowiem na każdym kroku zauważamy pamiątki z nimi związane. I trudno się dziwić, bo był to jeden z najlepszych na świecie zespołów muzycznych, o ile nie najlepszy. Można podążać tu ich śladami, są specjalne trasy turystyczne, by pokazać miejsca, w których się urodzili i w których bywali. Ja zobaczyłam tylko niektóre z nich i dziś Wam je pokażę.




Zespół koncertował na całym świecie, nagrał mnóstwo świetnych kawałków i sprzedał miliony płyt. Ciekawy wizerunek sceniczny, fantastyczne utwory muzyczne, fajne brzmienie instrumentalne zapewniały tłumy na koncertach, na których działy się często dantejskie sceny, z piskami i omdlewaniem włącznie. Ich kawałki nie wychodzą  z mody do dziś, to też mój ulubiony zespół… zaraz po Czerwonych Gitarach. Cóż, razem dorastaliśmy!


OBRAZ THE BEATLES UŁOŻONY Z CUKIERKÓW M&M'S!
FAJNY, NIE?


Pokazany powyżej pomnik zespołu The Beatles stoi na przystani Pier Head i niestety nie mam fotki z nimi, bo jest on niesamowicie oblegany prze turystów z całego świata. Ja tylko wstrzeliłam się między kolejnych fanów, bo stwierdziłam, że miasto ma o wiele więcej do zaoferowania niż tracić czas na stanie w kolejce do zdjęcia. A jest co podziwiać dookoła, bowiem z przodu mamy widok na rzekę Mersey płynącą przez miasto. Wpływa ona do Zatoki Liverpoolskiej, a ta jest częścią Morza Irlandzkiego. Stąd widzimy też nowoczesne budynki przystani promowej z kawiarenką, do której zapraszają buźki członków zespołu, a dalej równie nowoczesne Muzeum Liverpoolskie.





Obok pomnika Beatlesów skromnie stoi pomnik zawadiackiego króla Edwarda VII, być może jest zaskoczony większą niż on popularnością młodszych rodaków. 




Jednak to widok za pomnikiem jest najbardziej zachwycający, bo  stoją tam wspaniałe budynki zwane The Three Graces (tłumaczone jako Trzy Gracje), nazwane tak na cześć mitologicznych bogiń wdzięku. Jeden był siedzibą firmy ubezpieczeniowej, drugi siedzibą wielkiego armatora transatlantyckiego, trzeci siedzibą władz portowych. Świadczy to o potędze i zamożności ówczesnego miasta.



 

W XVIII i XIX wieku Liverpool był ogromnym portem morskim. A dorobił się na handlu zamorskim, w tym transporcie niewolników do Ameryki. Podobno dwie trzecie właśnie stąd opuszczało stary kontynent, z czego chyba miasto nie jest dumne. W związku z tym powstało tu wiele doków portowych. Kiedy minęły czasy prosperity doki zaczęły podupadać, a teraz zostają przywracane do życia. Idąc wzdłuż wybrzeża portowego dojdziemy do świetnie zrewitalizowanych Royal Albert Dock. To świetny przykład, jak można wykorzystać dawne straszące miejscowych i turystów miejsca. Są tu muzea, w tym oczywiście The Beatles Story. Są też oblegane kawiarenki, restauracje i hotele.  












Stąd tylko krok do następnej części miasta. Oddziela nas od niej jedynie ruchliwa ulica. Dokładnie po przeciwnej stronie, po zrobieniu obowiązkowej fotki z nazwą miasta, zatapiamy się w zatłoczone uliczki z kompleksem przeróżnych budynków największej w Wielkiej Brytanii galerii handlowej na świeżym powietrzu – Liverpool One. Są tu też obiekty rekreacyjne i mieszkalne. Projekt jest dość nowy, więc nie pamięta beatlesowskich lat 60-tych. 










Wśród niech jest jednak wiele wspaniałych zabytkowych obiektów, pamiętających minione epoki i wielką prosperitę miasta. Te Beatlesi na pewno nie raz mijali albo z nich korzystali. Galeria obejmuje kilka dzielnic, w których wiele opuszczonych domów zostało zrewitalizowanych, część zaś została niedawno pobudowana, ponieważ miasto było mocno zniszczone podczas drugiej wojny światowej. Stąd taki miszmasz architektoniczny. 


NAJWIĘKSZA NA ŚWIECIE
NEOGOTYCKA KATERDA ANGLIKAŃSKA.


KOŚCIÓŁ ŚW. MIKOŁAJA NA TLE SZKŁA I BETONU.


RADIO CITY TOWER.


UROKLIWY HOTEL CROWN.


NOWOCZESNE CENTRUM HANDLOWE.


LIME STREET - STACJA KOLEJOWA Z 1836 ROKU.


PRZEPIĘKNY NEOKLASYCYSTYCZNY ST GEORGE'S HALL.

Najfajniejszy beatlesowski klimat panuje na jednej ze starszych uliczek, na Mathew Street. Tutaj każda kamienica, każdy kamień na chodniku pamięta czasy zespołu. Nie dziwi więc niezliczona ilość wspomnieniowych po nich pamiątek. Jest więc Cavern Club, od którego zaczynali koncerty i w którym grali ponad trzysta razy. Jest muzeum im poświęcone, są wymienieni na Wall of Fame, czyli ścianie sław. Ich pomnikowe postaci znajdziemy na ulicy, a nawet na fasadzie kamienicy, w którym znajduje się St. Peppers Lonely Harts Club Band (od słynnego ich przeboju Klub samotnych serc sierżanta Peppera).











 

A jak już się nachodzicie przydałoby się odpocząć i coś zjeść. I tutaj polecam stworzoną dwadzieścia lat temu sieć restauracji COSMO, z której korzystaliśmy też w Szkocji. Ta znajduje się w centrum przy Manesty’s Lane. Restauracja jest oblegana, wielka i wielki też ma wybór dań z kuchni całego świata. Płaci się jedną kwotę (ok. 20 funtów), a jemy to co lubimy i ile chcemy, łącznie z deserami, lodami, owocami itd. I naprawdę pysznie!



A potem rozleniwieni dobrym jedzonkiem wróciliśmy do autokaru i udaliśmy się na nocleg. A następnego dnia czekała na nas już Szkocja!!! 

I to tyle na dziś. Dziękuję za wspólny spacerek po tym ciekawym, odradzającym się jeszcze mieście!