29 listopada, 2019

Krasowe wodospady na rzece Krka. Chorwacja.


Choć pogoda jesienna, to ja żyję jeszcze ciepłymi letnimi wspomnieniami. Wspomnieniami z wrześniowego wyjazdu na Bałkany. I będę je dawkować sobie i Wam podczas krótkich, szarych dni. Wspomnień jest tyle, że wystarczą na całą jesień i pewnie trochę zimy. Zostały bowiem do opisania piękne miejsca w Chorwacji, Bośni i Hercegowinie oraz Czarnogórze. Dziś wspominam rewelacyjny spacer pośród wodospadów i kaskad na rzece Krka i orzeźwiającą w nich kąpiel. I od razu robi się przyjemniej!




Rzeka Krka wypływa z Gór Dynarskich i płynie 73 kilometry przez Chorwację. Ze swoimi siedmioma wodospadami z barierami osadów wapiennych, wieloma szerokimi kaskadami i urokliwymi jeziorami, płynąc często w głębokim wąwozie - tworzy wyjątkowe piękno krasowe i przyrodniczy fenomen. Widoki jakie tu się spotyka są niesamowite i niepowtarzalne. Na koniec Krka wpada do Morza Adriatyckiego w okolicach Szybenika. W jej szczególnie urokliwym dolnym biegu utworzono Park Narodowy Krka







Aby zobaczyć wodospady w Parku Narodowym Krka można skorzystać z wejść z różnych stron parku, aby dotrzeć do tego, co tu najpiękniejsze. Statkiem, pieszo lub autobusem i każda trasa ma swoje zalety. My dotarliśmy tam z wielkiego parkingu w Lozovac (bilet grupowy dla osoby dorosłej - 150 kun (20 €), czyli ceny słone, ale warto). Stamtąd zabrał nas bezpłatny parkingowy autobus, który pokonywał serpentynową trasę w dół odsłaniając coraz to piękniejsze widoki. Komunikacja autobusowa tutaj to dobry pomysł, bowiem na dole, na początku szlaku spacerowego mało miejsc do parkowania, a cały bałagan i spaliny z pojazdów zostają na parkingu u góry. Można też ten odcinek pokonać pieszo, ale to opcja dla tych, którzy mają więcej czasu.






Kiedy już byliśmy na dole oczom naszym ukazała się urokliwa trasa spacerowa - drewniane kładki i mostki zbudowane nad rozlewami i kaskadami szeroko płynącej tu rzeki. Kolor wody jest niesamowity: od brązów, poprzez błękity i zielenie, aż do turkusowego. A w jej przejrzystości widać roślinność wodną oraz ławice ryb, które nie zwracają uwagi na rzesze turystów. Dokoła zieloność ciekawej roślinności, która wyszukała sobie kawałki miejsca na to, by żyć tu - między wartkimi strumieniami wody. I kontynuujemy ten niezwykły spacer schodząc coraz niżej, pokonując drewniane ścieżki powoli – dla bezpieczeństwa, no i tłum nie pozwalał na szybsze tempo, a widoki dokoła cudne, odsłaniające coraz to inne, ciekawsze atrakcje. 





























Po przejściu około kilometra tej pięknej trasy wchodzimy na polanę zastawioną budkami z jedzeniem i pamiątkami, ale to co najważniejsze jest obok i głośno szumi. To największy wodospad parku – Skradinski Buk! Spływa on kaskadowo z wysokości 45 metrów, a na dole czeka na nas spokojna jego część, w której ogromną przyjemnością jest się schłodzić w bardzo ciepły dzień. Amatorów kąpieli jest bardzo wielu, bo to jedna z największych atrakcji tego spaceru. Do wody jednak należy wchodzić ostrożnie, bo śliskich skał w niej całe mnóstwo, ale potem można już się zrelaksować w jego orzeźwiającej wodzie. Dla mnie była to ogromna przyjemność!














Przebieramy się zasłaniając ręcznikiem, jakaś kanapeczka, bo apetyt pobudzony ożywczą kąpielą i ruszamy w drogę powrotną. Ale nie tą samą trasą, tylko z drugiej strony rzeki i pniemy się tym razem po schodach coraz wyżej. I podziwiamy atrakcje rzeczne z coraz wyższej perspektywy. Po drodze mijamy tablice informujące nas, jak ciekawe okazy fauny i flory znajdziemy na terenie parku, wiele z nich to gatunki endemiczne, które tylko tutaj można spotkać.  Są też stare młyny wodne, w których zlokalizowane są muzea lub restauracje. Jest cudnie!



















I w końcu docieramy na przystanek skąd znów zabiera nas bezpłatny autobus na parking. I tu kończy się nasza wyprawa z najpiękniejszą krasową rzeką Chorwacji w tle, a w pamięci pozostaną niepowtarzalne widoki i wspomnienie jej orzeźwiającej wody. Szczerze polecam!!!



23 listopada, 2019

Kościółek św. Izaaka w Kazimierzu Biskupim.


Był koniec roku 1001, a może początek 1002, kiedy to na tutejsze ziemie słowiańskie przybyli z Włoch dwaj eremici – benedyktyni: Jan i Benedykt, do których wkrótce dołączyli miejscowi: Izaak, Mateusz i Krystyn. Przybyli z dalekiej ziemi, by przygotować się do pracy misyjnej wśród pogan. Zrobili to na prośbę cesarza Ottona III, którego poprosił o to Bolesław Chrobry chcący umocnić znaczenie swojego państwa i swojej osoby w Europie. Król osadził ich w klasztorze-pustelni położonej w pobliżu granic z ludami pogańskimi. Tu źródła historyczne wskazują kilka takich miejsc, jednak my, mieszkańcy Kazimierza Biskupiego, wierzymy, że to miejsce było właśnie u nas. Nie jest to pusta wiara, bowiem jest ona poparta wielowiekowym kultem związanym z ich męczeńską śmiercią. To źródła historyczne potwierdzają całkowicie.


OBRAZ PIĘCIU BRACI Z KLASZTORU KAZIMIERSKIEGO.


Bracia żyli według obostrzonej reguły benedyktyńskiej, którą z czasem zaczął realizować zakon kamedułów założony przez św. Romualda (1012 rok). Nie byli tu długo, bowiem w listopadzie 1003 roku zostali zamordowani.  Tę historię i legendy związane z ich życiem już opisywałam wcześniej TUTAJ. O ich śmierci poinformowano biskupa poznańskiego Ungera i to on sprawował uroczystości pogrzebowe, a potem wystąpił do papieża o uznanie ich świętości.  W 1008 roku biskup misyjny, Bruno z Kwerfurtu opisał ich dzieje i tę świętość potwierdził. „Dla narodu polskiego znamienne jest, iż pośród Pięciu Braci Męczenników doczekał się on pierwszych świętych wywodzących się bezpośrednio z ludu polskiego” – czytamy we wstępie do Godzinek o Świętych Pięciu Braciach.   Wkrótce przy ich grobach zaczęły dziać się cuda. Powstały wtedy kościoły-kaplice poświęcone wszystkim zabitym braciom, a w kolejnych wiekach powstał jeszcze klasztor. W ten sposób zbudowano miasto – sanktuarium, do którego pielgrzymowały tłumy, nawet z odległych stron kraju. O naszych świątyniach, które są częścią tego sanktuarium też już pisałam (wszystko na podstronie bloga: MOJA MAŁA OJCZYZNA). Dziś pozostała do opisanie kaplica, jedyna która przetrwała pożogę dziejową, nazywana kościółkiem św. Izaaka.  












Wcześniejszą kaplicę św. Izaaka wzniesiono na dawnych przedmieściach Kazimierza Biskupiego. Na pewno istniała tu już w XV wieku, jednak obecny kościół wniesiono w 1640 roku z prywatnej fundacji dzierżawcy dóbr kazimierskich – Kacpra Wolickiego, wojskiego kruszwickiego. Odrestaurowany został w 1783 roku staraniem hrabiny Mielżyńskiej, o czym informuje data wyryta na deskach świątyni. Najpierw była oratorium, czyli miejscem, w którym modlono się do danego świętego, potem stał się kaplicą cmentarną, kiedy przeniesiono tu kazimierski cmentarz.




Do dziś pełni tę funkcję, a msze odprawiane są w czasie uroczystości święta zmarłych i właśnie wtedy można obejrzeć jego ciekawe wnętrze. Zbudowana jest z drewna modrzewiowego, choć z zewnątrz trudno je zauważyć w związku z konserwacją drewna. Nad wejściem znajduje się wieża z sygnaturką, które pokryte są „rybią łuską”.  Dachy są dwuspadowe pokryte gontem. Ciekawie wygląda wnętrze prezentując piękne, drewniane ściany i sklepienie. Ma jedną nawę z absydą i prezbiterium. Po bokach widzimy dwa barokowe ołtarze z rzeźbami aniołów, zaś w centrum jest empirowy, z XIX wieku, przedstawiający postać patrona - św. Izaaka. Za ołtarzem jest ciekawostka - mała zakrystia, a nad nią mały dekoracyjny kolatorski balkon, zapewne dla dobrodziejów kościoła. Kościółek jest mały, ale klimatyczny i urokliwy. To kolejny nasz, miejscowy skarb, z którego jesteśmy ogromnie dumni.
















A powyższy tekst powstał na podstawie Dziejów Kazimierza Biskupiego, cz.1. Monografia pod redakcją Zbigniewa Chodyły oraz Dziejów kultu Pięciu Braci Męczenników w Polsce i Europie Jerzego Łojko i Pauliny Łojko – Wojtyniak.


Cieszę się, że zdążyłam dziś to udostępnić, bowiem ostatnio miałam trochę więcej zajęć niż zwykle, gdyż finiszowaliśmy zakładanie naszego stowarzyszenia seniorów. Mogę się pochwalić, że się dokonało! Teraz powoli do przodu! 

Miłej niedzieli 😊😊😊

15 listopada, 2019

Berlin – trzydzieści lat później!


Właśnie minęła trzydziesta rocznica upadku Muru Berlińskiego! Ten relikt komunistycznej przeszłości Europy oddzielał od 1961 roku wschodnią część miasta z radzieckimi powojennymi strefami okupacyjnymi od pozostałych wyzwolicieli: USA, Anglii i Francji, które stworzyły tutaj Berlin Zachodni - demokratyczną enklawę na terenie NRD.  


TAK KOLOROWO WYGLĄDA DZIŚ FRAGMENT MURU BERLIŃSKIEGO. 

Berlin Zachodni przyciągał jak magnes, więc postanowiono wybudować system oddzielających je umocnień. W ten sposób otoczono tę zachodnią enklawę wysokim na prawie cztery metry murem ciągnącym się na 156 kilometrów. Jakby tego było mało, pobudowano zapory, rowy, groźne wieże strażnicze pilnujące muru przez całą dobę i rozdzielające je zaminowane pola. To była przez 28 lat strefa śmierci i wielu próbujących ją pokonać zginęło!


MUR BERLIŃSKI ZE STREFĄ ŚMIERCI, ZDJ. Z WIKIPEDII.

Nic więc dziwnego, że kiedy upadał w Europie komunizm, runął też mur, który stał się wręcz światowym symbolem jego upadku. Dziś stanowi wielką atrakcję niemieckiej stolicy. Choć nie jest już w całości – jego mniejsze lub większe fragmenty można spotkać na całym świecie, to szczególny jest jego kilometrowy fragment, na której artyści z całego świata wyrazili swoją potrzebę demokracji, tolerancji i pokoju. To East Side Gallery, chyba największa taka na świecie na świeżym powietrzu (przeszło 100 obrazów). To galeria – pomnik dla wolności, na której znalazły się murale i graffiti oglądane przez tłumy turystów z całego świata. Wieczorem jest ładnie podświetlona, więc można ją oglądać nawet wtedy. Poniżej kilka murali wschodniej galerii, wśród nich najpopularniejszy, czyli ten z pocałunkiem Breżniewa i Honeckera.
















Obok muru, tam, gdzie były zaminowane pola, powstało wiele nowych, różnych obiektów. Więc dziś Berlin, już od 30 lat zjednoczony, wygląda patchworkowo. Zabytkowe lub odbudowane po wojennych zniszczeniach kamienice i budynki nowe, a nawet bardzo nowoczesne w swej niesamowitej architekturze. Aby miasto zobaczyć trzeba przejechać wiele kilometrów, bowiem jest ono ogromne. W jedną stronę liczy 45, zaś w drugą 38 kilometrów i na tym terenie mieszka prawie 4 miliony ludzi. A ulice są bardzo multikulturowe, dla mnie aż za bardzo i nie wszędzie czułam się bezpiecznie (mam na uwadze wcześniejsze wydarzenia na jarmarku bożonarodzeniowym). Podczas naszego pobytu było kilka manifestacji i od czasu do czasu dobiegało nas przerażające wycie ochraniających je policyjnych samochodów. Wiele też w czasie naszego pobytu było remontów, więc wszechobecny chaos komunikacyjny również zakłócał skutecznie zwiedzanie. Po obejrzeniu spokojnego i jednolitego architektonicznie Poczdamu, tu przeżyłam szok!!!


WSZECHOBECNE REMONTY I ZATŁOCZONE ULICE. 

Ale miasto ma też wiele ciekawych miejsc, takich symbolicznych, które wypada zobaczyć, choć trudno tu się poruszać w wielkim tłumie przechodniów. Zobaczyliśmy jednak charakterystyczne dla miasta znane budowle: Bramę Brandenburską, Kolumnę Zwycięstwa ze złotą Wiktorią na szczycie, Katedrę Berlińską, ozdobną Fontannę Neptuna wzorowaną na fontannach Berniniego, Czerwony Ratusz oraz oczywiście Wieżę Telewizyjną, choć zabrakło czasu na wjazd, by podziwiać miasto z góry.  


BRAMA BRANDENBURSKA.



KOLUMNA ZWYCIĘSTWA.

JEDEN Z BUDYNKÓW UNIWERSYTETU HUMBOLDTÓW, NAJSTARSZEGO W BERLINIE.

ORYGINALNY BUDYNEK  KATEDRY ŚW. JADWIGI ŚLĄSKIEJ.

KLASYCYSTYCZNY BUDYNEK NOWEGO  ODWACHU, DZIŚ MIEJSCE PAMIĘCI.

KOPUŁY EWANGELICKIEJ KATEDRY BERLIŃSKIEJ.

OKAZAŁY BUDYNEK KATEDRY ZNAJDUJE SIĘ NA WYSPIE MUZEÓW. 

PRZED CIEKAWĄ FONTANNĄ NEPTUNA, ARCHITEKTURA
NICZYM U BERNINIEGO WE WŁOSZECH. 

CZERWONY RATUSZ I PLAC Z FONTANNĄ NEPTUNA.

Ale super pomysłem jest w Berlinie rejs po Sprewie i podziwianie miasta z tej perspektywy. Znacznie spokojniej i mniej męcząco! Rejsy są dłuższe i krótsze, te godzinne za 15€+2€ za audioprzewodnik w języku polskim. My skorzystaliśmy z tej oferty i oglądaliśmy Berlin z pokładu statku wycieczkowego, których jest tu chyba tyle, ile w Amsterdamie, choć nie jest jednak tak pięknie! A zobaczyć stąd można choćby: ogromną i piękną Katedrę Berlińską (stamtąd startowaliśmy); najstarszy teren mieszkalny; piękne, okazałe pałace i budynki Wyspy Muzeów; Reichstag – gmach parlamentu Rzeszy oraz nową dzielnicę rządową z wręcz futurystycznymi czasem budynkami. Mijamy również Dom Kultur Świata, który pobudowali Amerykanie w latach 50-tych, jako zapowiedź lepszych czasów. 




































Mijamy też wiele ciekawych mostów, na które nie sposób nie zwracać uwagi, bowiem często są tak nisko zawieszone, że trzeba uważać na głowy. Niektóre są stare, zabytkowe, a inne ultranowoczesne, więc jest co oglądać. Po drodze mijamy również dworzec kolejowy Friedrichstrasse, którego przystanek jest dokładnie nad naszymi głowami. Nigdzie dotąd nie spotkałam takiego rozwiązania! 










Chciałam zobaczyć Berlin, z jego najbardziej znanymi obiektami, a także poczuć bolesną historię tego miejsca. Nie wszystko mi się podobało, ale chciałabym wrócić na pewno na Wyspę Muzeów, aby obejrzeć bogate zbiory, które tutaj się znajdują, choćby Muzeum Pergamońskiego. Może się uda!

Podoba Wam się stolica naszych zachodnich sąsiadów? Może byliście w Berlinie i macie jakieś doświadczenia z tego miasta?