Mam nadzieję, że w tym
wpisie nie będzie błędów, bo za dużo u mnie ostatnio się dzieje, złego i
dobrego, i widzę, że tracę trochę kontrolę nad swoim życiem. Wpis jest
uspokajającą odskocznią od niekoniecznie ciekawej rzeczywistości, więc dla
równowagi pojawia się kolejny post z greckiej wyspy Thassos. A
przywoływanie wakacyjnych wspomnień z tak pięknego miejsca jest nadzwyczaj
relaksujące. Mam nadzieję, że na tę zieloną wyspę nie dojdzie szalejący w
Grecji ogień i zachowa ona swe naturalne piękno.
O licznych atrakcjach wyspy
Thassos przeczytacie w ostatnich wpisach, a dziś jedno miejsce, jedna
wakacyjna miejscowość, która pozwoliła nam w czerwcu świetnie odpocząć.
Ta nieduża miejscowość
to Scala Potamia (lub Scala Potamias) położona we wschodniej części
wyspy. Wybrałam ją właśnie ze względu na tę kameralność, piękną zatokę oraz
duuużą plażę, a także na fantastyczne widoki.
Scala Potamia leży bowiem u
podnóża najwyższych na wyspie gór, a najwyższy szczyt – Ipsarion (1204 m) cały
czas mamy jak na dłoni. Powyżej Skala
Potamia, na zboczu gór, znajduje się dawna wioska rybacka Potamia.
Gdy dawne zagrożenia pojawiające się od strony morza ustąpiły zaczęła się ona
rozbudowywać właśnie w stronę morza. A wspomniane jej zalety spowodowały, że
wioska rybacka stała się miejscowością
wypoczynkową.
Jest tu jedna główna
ulica, z wieloma pobocznymi, przy których powstało (i nadal powstaje) wiele
obiektów dla turystów. Są one raczej nieduże, z obowiązkowych trawiastym parkingiem.
Spotkać tu też można stare domki rybaków przekształcone w knajpki lub pokoje do wynajęcia.
Wszystko to w otoczeniu naturalnej zieleni: trzcin, drzew oliwnych, krzewów
oleandrów o niespotykanym kolorze i hortensji o wyjątkowo dużych kwiatach.
Wzdłuż pięknej zatoki
wiedzie promenada, choć raczej za szumnie ją tak nazwałam. To utwardzona droga,
częściowo z chodnikami, które służą raczej jako miejsce na ogródki dla licznych
knajpek. Ich obsługa grzecznie, ale nie nachalnie zapraszała na pyszne jedzonko.
Fajne to wszystko, takie niesztampowe, naturalne, bez wielkiego blichtru.
Na naszej trasie spacerowej znad morza do hotelu Aloe znaleźliśmy też stary, kamienny, kryty łupkiem kościółek św. Mikołaja, w którym zawsze paliły się świeczki.
Kawałek dalej, przy
końcu zatoki znajduje się przystań, gdzie cumują małe jachty, łodzie turystyczne
oraz rybackie. Można nimi popłynąć w morze na ryby. Przy przystani stoi ciekawy,
kamienny budynek pełniący funkcję małego muzeum folkloru.
No i jest wspaniała, duża,
mieniąca się złotem plaża, która po prostu musi nazywać się Golden Beach.
I jest fantastyczna woda, czyściutka, długo płytka, z unoszącymi się w niej
błyszczącymi drobinkami minerałów. W czerwcu miała ona już doskonałą do kąpieli
temperaturę. Można było wynająć parasol
i leżaki – każdy kolor leżaków przynależy do odpowiedniej knajpki. My często
korzystaliśmy z dobroczynnego cienia wielkiego platana, który zresztą swymi
konarami obejmował jeszcze wielu odpoczywających, w tym obsługę naszego hotelu znajdującego
się nieco powyżej. Pomimo iż turystów było już wielu, każdy znalazł dla siebie
miejsce.
I to by było wszystko. Niedużo, ale kameralnie i naturalnie. I pomimo sporej ilości nowoczesnej architektury Scala Potamia zachowuje wciąż swój tradycyjny charakter.
Ach, zapomniałam, że miejsce
to upodobali sobie turyści z Rumunii. Jest ich tu bardzo wielu, podejrzewam, że
większość, co widać po rejestracjach zaparkowanych aut, ale nie wyróżniają się niczym, a ja cały czas
czułam się komfortowo i bardzo bezpiecznie.
Lubiącym takie klimaty
polecam odpoczynek w Scala Potamia!