Kłecko leży kilkanaście kilometrów od Gniezna.
Tamtędy prowadzi jedna z naszych dróg nad morze. Przejeżdżając przez
miasteczko, na pierwszy rzut oka, nie widać w nim nic nadzwyczajnego. Ot, jedno
z wielu na trasie przejazdu. Jednak baner wiszący obok Urzędu Miasta i Gminy i informujący,
że było to miasto królewskie powoduje, że się zatrzymujemy i szukamy
czegoś, co potwierdzi tę informację. Miastami królewskimi nazywa się takie,
które leżały kiedyś na gruntach należących do króla. Ale po dawnych,
królewskich czasach w Kłecku pozostało tylko grodzisko, dziś zapuszczone i
zarośnięte, co niedługo potem sprawdziliśmy. Zobaczyliśmy za to inne ciekawe
miejsca w mieście.
Zatrzymujemy się na ukwieconym rynku i na tablicach
informacyjnych czytamy, że Kłecko lokowano w 1265 roku (Bolesław
Pobożny). Ale już wcześniej zauważono jego dogodną lokalizację między dwoma
jeziorami: Gorzuchowskim i Kłeckim połączonych rzeczką Małą Wełną
i otoczonych podmokłymi terenami, więc pobudowano tu gród obronny. Pełnił on
wtedy funkcje obronne wobec Gniezna, a także pilnował szlaku, który już
wtedy wiódł tędy nad morze.
Z nieco późniejszych czasów, bo z XVI wieku pochodzi najstarszy
kłecki zabytek, widoczny w jednym z rogów rynku. To kościół św. Jerzego i
św. Jadwigi wybudowany na wcześniejszym, który został zniszczony przez
Krzyżaków. Świątynia później była jeszcze kilkakrotnie przebudowywana, ale
zachowała dawne elementy wyglądu i wystroju.
Uwagę zwraca w nim wysokiej klasy późnorenesansowy ołtarz
główny, który wykonał Mateusz Kossior, uznany wówczas polski malarz i
rzeźbiarz. Jest to podobno jedyne dzieło w kraju sygnowane przez tego artystę. Do
miasta sprowadził go ówczesny pleban, budowniczy świątyni Marcin z Kłecka,
humanista wykształcony w Padwie. Był on pisarzem religijnym, kontrreformatą,
autorem traktatów medycznych, doktorem medycyny i matematyki, lekarzem i
poliglotą. Był też czynnym lekarzem w miejscowym szpitalu św. Ducha oraz
rozwinął kłeckie szkolnictwo. Prawdziwy człowiek renesansu! I to pochodzący z
tak małej miejscowości! Czyli znaczące to było kiedyś miejsce.
Potem różnie kształtowały się losy Kłecka. Były wojny,
pożary, powstania i dziś to miasteczko ma niewiele z dawniejszych czasów, choć
podczas spaceru można zauważyć kilka perełek. Część z nich czeka jeszcze na
remont.
Nasze kroki kierujemy teraz w stronę cmentarza. I to była dobra
decyzja, bowiem najpierw widzimy ładną, zadrzewiona alejkę, która symbolizuje dziewięciu
poległych powstańców wielkopolskich spoczywających na tutejszym cmentarzu.
Obok znajduje się skwerek, a na nim stoi pomnik poświęcony
kolejnemu wielkiemu synowi tej ziemi, pułkownikowi pilotowi Wiktorowi
Pniewskiemu. Nazwisko mi do tej pory nieznane, ale cieszę się, że tu
trafiłam i je odkryłam, bo to prawdziwy bohater tej miejscowości, Wielkopolski,
naszego kraju i polski patriota. A 33. Baza Lotnictwa Transportowego w
pobliskim nam Powidzu nosi dziś jego imię.
Urodził się w 1891 roku w Kłecku w rodzinie urzędnika
pocztowego, a zmarł w 1974 w Koźminie. Na początku XX wieku rodzina
przeprowadziła się do Poznania i tam pobierał nauki, a jednocześnie działał w
organizacjach niepodległościowych. Jego kariera lotnicza zaczęła się od
powołania go do odbycia służby wojskowej w armii niemieckiej. Zdobył tam
kwalifikacje lotnika obserwatora i zaraził się lotnictwem, bo od tamtej pory
był z nim związany do końca życia, doskonalił się i awansował. Po zakończeniu
pierwszej wojny brał udział w Powstaniu Wielkopolskim, w wojnie
polsko-bolszewickiej, uczestniczył w obronie Lwowa, organizował lotnictwo na
terenie Wielkopolski, był pierwszym polskim komendantem lotniska Ławica w
Poznaniu, był też pilotem w Polskich Siłach Zbrojnych na zachodzie,
uczestniczył w walkach we Francji i Wielkiej Brytanii. Po drugiej wojnie wrócił
do kraju, ale odstawiony został na boczny tor. Pracował w wydziale wojskowym
Państwowego Instytutu Hydrologiczno-Meteorologicznego.
Wśród wielu jego zasług jedną z najbardziej znaczących jest
udział w bitwie o Ławicę w styczniu 1919 roku. Powstańcy przejęli wtedy ponad
100 niemieckich samolotów, 300 balonów obserwacyjnych, zapas bomb lotniczych,
silniki lotnicze i inny sprzęt i dziś niektórzy historycy uważają, że był to
największy łup wojenny w dziejach Polski, większy nawet od tego pod Wiedniem.
Nie może więc dziwić fakt, że był wielokrotnie nagradzany najwyższymi
odznaczeniami. Warto doczytać o nim więcej, bo to piękna postać w naszej
historii i piękne o naszej ziemi wypowiadał słowa, czego dowód mamy na kłeckim
skwerku. Przeczytajcie!
Wracamy nieco zaniedbaną promenadą wzdłuż jeziora
Gorzuchowskiego. Jest gorąca, czerwcowa niedziela, którą studzą wody
jeziora. Wokół cisza i spokój, który zakłócamy baraszkującym w wodzie kaczkom.
Na końcu promenady wychodzimy nieopodal restauracji Kłeckowianka, gdzie
wstępujemy na obiad. Znajdujemy dwa wolne miejsca, bo reszta zajęta, i raczymy
się pyszną pieczoną kaczuszką. Najedzeni możemy jechać dalej.
Niby nie tak wiele ciekawego w tym niewielkim Kłecku na
pierwszy rzut oka, ale jak się wgryźć… Aha, jeszcze jedna ciekawostka! Przy
drugim jeziorze, do którego my nie dotarliśmy jest biwakowisko i zagospodarowana
plaża o fajnej nazwie Język. Gdyby kogoś zainteresowało.
Nie denerwujcie się, jak mnie u Was w najbliższym czasie nie będzie. Wyjeżdżam na trochę i odezwę się po powrocie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie jesteś zarejestrowanym użytkownikiem komentuj jako użytkownik anonimowy. Możesz wtedy dodać swój podpis i wszystko OK. Dziękuję też wszystkim komentującym za odwiedzenie mojego boga:)