31 sierpnia, 2023

Wielkopolskie atrakcje. Lwówek, Opalenica, Sielinko.

 

Podróżując do Wielkopolsce można natknąć się na wiele interesujących miejsc i atrakcji. Ostatnio dotarłam do kilku takich w zachodniej części naszego województwa. To Lwówek, Opalenica i Sielinko. Teraz kilka zdań o tym, co Was czeka, gdybyście tu zajrzeli.


LWÓWEK.

Miasto lokował i nadał prawa miejskie król Władysław Jagiełło na prośbę wojewody poznańskiego Sędziwoja Ostroroga. Do dziś centralnym placem Lwówka jest powstały wówczas rynek.









Ze  względu na liczne klęski nie przetrwała otaczająca go zabudowa, ale zachował się ciekawy kamienny bruk z XV wieku, wzorowany podobno na tym we włoskiej Rawennie. Rozchodzi on się promieniście od stojącej w centrum rynku biało-żółtej wieży zegarowej. Ostatnio rynek przebudowano, bruk ułożono od nowa i mocno pofalowany wyrównano. Na zdjęciach zobaczycie jak wygląda teraz i parę lat temu. Przyznam, że kiedyś, choć nogi można było wykręcać, było ładniej, bardziej stylowo i oryginalnie. Rynek z ciekawym brukiem to jedna z atrakcji miasta. Inna znajduje się niedaleko.


ROK 2023


ROK 2019


ROK 2019


TAK WYGLĄDA ZREWITALIZOWANY RYNEK W LWÓWKU.






INFORMACJI O MIASTECZKU I OKOLICY
MOŻNA POSZUKAĆ W INFOKIOSKACH
POSTAWIONYCH WŁAŚNIE PRZEZ LGD.

Jedną z bocznych uliczek dotrzemy do gotyckiego kościoła z przepięknym portalem przy bocznym wejściu. Nosi on wezwanie Wniebowzięcia NMP oraz Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty. Wnętrze jest bardzo ładne, kolorowe, z barokowym wyposażeniem, a z najstarszej zabudowy zachowały się krzyżowe i gwiaździste sklepienia.









Ja w przelocie zobaczyłam tylko takie atrakcje Lwówka, ale jest ich więcej, więc gdyby Was coś zainteresowało, to zapraszam. 


OPALENICA.

Opalenica od końca XVI wieku była prywatną własnością kasztelana Jana Opalińskiego i w rękach rodziny pozostała przez trzy wieki, choć w dokumentach jest wspominana już za czasów Władysława Jagiełły. Po drodze  mijamy kościół gotycki św. Mateusza zbudowany przez Jana na miejscu drewnianego. 





Naprzeciwko widzimy odnowiony, ładny ratusz z końca XIX wieku. Obok zauważymy uroczy zakątek z fontanną, który pachnie jeszcze świeżością. Wszystko w otoczeniu mnóstwa kwiatów, w tym wielu posadzonych w finezyjnych parasolach. Ładnie tu w centrum!


















Kiedy pójdziemy ulicą Poznańską, dotrzemy do zielonego skwerku położonego naprzeciw ładnego budynku szkoły. Tam w otoczeniu płaczących wierzb stoi duma miasta – replika pierwszego polskiego motocykla, który był tutaj zaprojektowany i produkowany przez Fabrykę Motocykli Lech w 1929 roku. Ciekawa przedwojenna myśl techniczna! Można na niego wsiąść i zrobić sobie pamiątkową fotkę, bo przejechać nim się, niestety, nie da.  








SIELINKO.

Sielinko to nieduża miejscowość w gminie Opalenica. Odbywa się tu wiele imprez i wystaw rolniczych, bowiem znajdują się tutaj obiekty Zespołu Doradztwa Rolniczego. Mąż kilkakrotnie wystawiał tam swoje króliczki.  Jeden z obiektów jest szczególnie ciekawy i wyglądem i zawartością. Jest to nowa budowla, stylizowana na pałacyk. Znajduje się w niej niespotykane i mało romantyczne z nazwy muzeum. To Muzeum Gospodarki Mięsnej, powstałe jako  trzecie takie na świecie, a pierwsze, jeśli nie jedyne, w Polsce. Brzmi zastanawiająco? Pewnie! 



Istnieje od 2005 roku i jest oddziałem Muzeum Narodowego Rolnictwa w Szreniawie. W jego nowoczesnych pomieszczeniach znajdują się eksponaty ukazujące  historię rzemiosła rzeźnickiego i przemysłu mięsnego od połowy XVII wieku do lat 60-tych XX wieku, od metod ręcznego przetwórstwa do parowego i elektrycznego. Ustawione są tak, by dokumentowały przetwórstwo mięsa od chwili uboju po wyrób i sprzedaż. Brzmi trochę morderczo, ale jeśli Waszym przewodnikiem będzie kierownik muzeum, pan Przemysław, wielki pasjonat i znawca każdej śrubki we wszystkich eksponowanych maszynach, to zarazi Was tą swoją pasją do tej niecodziennej kolekcji.











Znajdziemy tu m.in. pierwszą polską kuchenkę mikrofalową, która pobierała tyle prądu, ile potrzeba było na oświetlenie całej ulicy, są też XIX-wieczne lodówki albo piękne porcelanowe wagi. Unikatowa ekspozycja!


KUCHENKA MIKROFALOWA. UWIERZYCIE?


LODÓWKA!


W muzeum poznamy też historię prominentnego cechu rzeźnickiego, z ich sztandarami, dyplomami mistrzowskimi i osobistymi zdjęciami rodzinnymi. Muszę powiedzieć, że to ciekawe i niepowtarzalne miejsce!










Cieszę się, że mogłam zobaczyć i Wam pokazać kolejne, nieoczywiste miejscówki na mapie Wielkopolski. Dalej we wpisach pewnie będzie więcej Wielkiej Brytanii, ale aby nie być monotematyczną, zaproszę Was też w inne ciekawe miejsca.

 

 

20 sierpnia, 2023

Wielka Brytania – z południa na północ kraju (cz.2).


Tydzień temu była część pierwsza mojej angielsko-szkockiej przygody, dziś zapraszam na ciąg dalszy.


JEZIORO LOCH NESS.

Wśród przepięknych krajobrazów Parku Narodowego Cairngorms, największego w Wielkiej Brytanii, przemieściliśmy się na północ Szkocji do Inverness. Miasta nie było w planie wycieczki, więc trochę szkoda, bowiem wygląda imponująco, szczególnie z poziomu mostu na rzece Ness. Widać stąd zamek na wzgórzu i wieże katedry.

Pojechaliśmy dalej, najpierw wzdłuż rzeki Ness, potem wzdłuż jeziora Loch Ness podziwiając jego wspaniałe krajobrazy i wypatrując potwora z jeziora, czyli… sympatycznej Nessie. Spotkaliśmy się z nią wirtualnie w Drumnadrochit, gdzie jest ciekawe centrum interaktywne i można poszukać odpowiedzi na pytanie, czy Nessie istnieje. Potem godzinka drogi jeszcze dalej na północ i znaleźliśmy się w miejscu naszego noclegu.









STRATHPEFFER.

Tym razem nie nocowaliśmy w przyautostradowym hotelu, a w prawdziwym szkockim zamku (może nie tak starym, ale klimatycznym) Ben Wyvis Hotel, w miejscowości Strathpeffer z typową szkocką zabudową. Po wykwintnej kolacji, podczas której mogliśmy spróbować szkockiego przysmaku – haggis (opis mało smaczny, ale potrawa pyszna), mieliśmy czas, aby po wiosce pospacerować. I zasługuje ona na osobny wpis.














ZAMEK URQUHART.

Następnego dnia wróciliśmy do Drumnadrochit nad jezioro Loch Ness, by zagłębić się w burzliwą historię zamku Urquhart. Widowiskowe ruiny, pięknie oznaczone i opisane, są odwiedzane przez rzesze turystów. Podczas naszego pobytu pogoda była iście angielska, wiało i padało, ale odwiedzających było bardzo wielu. Wielką zaletą zamku są wspaniałe widoki na jezioro i okolicę. Nessie, niestety, się nie pojawiła!






GLENFINNAN I FORT WILIAM.

W Fort Wiliam, który znajduje się w zachodniej części Szkocji byliśmy krótko, tylko godzinny spacerek i zakupy. Wcześniej jednak była ciekawa atrakcja dla miłośników Harrego Pottera, bowiem zawitaliśmy pod widowiskowy Glenfinnan Viaduct, po którym kilka razy dziennie kursuje pociąg biorący udział w tych kultowych filmach. Można go oglądać z kilku punktów widokowych w dolinie. To nie moje klimaty, ale dolina jest ważna historycznie dla Szkotów, bowiem rozpoczęło się tu ostatnie powstanie jakobitów (od Jakuba, imienia wielu królów szkockich). Stoi tu okazały pomnik upamiętniający tamte wydarzenia. Poniższe zdjęcia przedstawiają Fort Wiliam.





















DOLINA GLENCOE.

Dalej nasza trasa prowadziła przez najbardziej widowiskowe miejsce w kraju. To otoczona niezwykle malowniczymi wyżynami i górami Highlands Dolina Glencoe. Nazwa jest tłumaczona z języka gaelickiego, czyli szkockiego, jako Dolina Łez. I dosłownie tak było w naszym przypadku, bowiem nie dość, że niebo spowite było niskimi chmurami, padał deszcz, to w dodatku na tej malowniczej trasie zdarzył się wypadek i czekaliśmy w korku trzy godziny obserwując zmagania służb w ratowaniu życia poszkodowanych, uprzątaniu pojazdów i jezdni na koniec. Nie było więc przystanków w punktach widokowych, a tylko obserwacja z okien autokaru. Musieliśmy też zdążyć na kolację i nocleg w okolicach Glasgow. Ten hotel też był klimatyczny: Buchanan Arms w Drymen. 








HOTEL BUCHANAN ARMS.


GLASGOW.

I na koniec mojej angielsko-szkockiej przygody zostało nam największe miasto Szkocji, przemysłowe Glasgow. Portowe i stoczniowe miasto wzbogacone na handlu zamorskim było potęgą. Dziś pozostało po tym okresie wiele ciekawych miejsc, ale ogólnie nie jestem tak do końca miastem zauroczona. Być może dlatego, że byliśmy tam zbyt krótko. Czekała nas jeszcze droga do Newcastle w Anglii.






NEWCASTLE – AMSTERDAM.

Jak się domyślacie nasza droga powrotna wiodła przez morze Północne, czyli rejs promem z Newcastle do Amsterdamu.  Zaokrętowano nas na prom, do klaustrofobicznych kabin. Na początku rejsu morze było dość spokojne. Była pyszna kolacja, występy fajnych zespołów, ale w nocy zaczęło mocniej bujać. Nie żeby sztorm, ale kolacja podchodziła do gardła. Dość powiedzieć, że noc była bezsenna, rybek jednak nie karmiłam, ale błędnik szalał. Czekałam, jak zbawienie na ląd. I nigdy więcej tak dalekich rejsów! 


TERMINAL PORTOWY W NEWCASTLE.


NA RAZIE DOŚĆ SPOKOJNIE, CHOĆ CHMURY JUŻ COŚ ZWIASTUJĄ.


CHOĆ WIAŁO, JEDNAK NA RAZIE OK.


W AMSTERDAMIE. TO, CO W MIĘDZYCZASIE POMINĘ MILCZENIEM...

Dałam jednak radę zwiedzać urocze zakątki zaśmieconego Amsterdamu. Wieczorem wyruszyliśmy w drogę powrotną i nigdy jeszcze noc w autokarze, a był bardzo wygodny, nie była tak przyjemna! I nie bujało! Wszyscy współpodróżnicy spali kamiennym snem.

Poza kilkoma niedogodnościami to jednak była wspaniała przygoda!

Dziękuję Basi, Miłce i Krysi za ten wspólny wyjazd.