30 stycznia, 2025

Hej, kolęda, kolęda!

 

Mija okres Bożego Narodzenia, który dla mnie jest najbardziej magicznym czasem w ciągu całego roku. Na tę magię składa się wiele elementów. Jednym z nich są piękne kolędy. Słowo to ma bardzo odległą tradycję, bowiem kolędy powstawały już w czasach starożytnych, tylko wtedy miały inne znaczenie. Wraz z szerzeniem się chrześcijaństwa ich przesłanie zmieniało się i coraz bardziej dotyczyło narodzin Jezusa.

TRADYCYJNA SZOPKA W BAZYLICE LICHEŃSKIEJ.


Dziś, oprócz kolęd powstałych wiele wieków temu, już od listopada słychać wokół współczesne piosenki świąteczne, które przywołują ten piękny, grudniowy czas. Z polskich utworów wymienię choćby utwór Jest taki dzień zespołu Czerwone Gitary, Kolędę dla nieobecnych Zbigniewa Preisnera, czy Skrzypi wóz, współczesną kolędę, którą rozpropagował ostatnio zespół Enej.  Tworzą one niesamowity i ciepły klimat, wprowadzają niepowtarzalnie radosną, ale też nostalgiczną i refleksyjną atmosferę w tym przedświątecznym okresie.


KOLĘDOWANIE W ZESPOŁEM ENEJ W KDK OSKARD.


W czasie Bożego Narodzenia i potem jeszcze po nim przychodzi czas na tradycyjne, stare kolędy, te które mówią o narodzeniu Bożego Dzieciątka i przeżywaniu tego faktu przez współczesnych mu, prostych ludzi. Tchną optymizmem, mówią o wzajemnym poszanowaniu i miłości, wyrażają głęboką nadzieję na lepsze jutro. Często wzruszają do łez i stanowią wyznanie wiary w Jezusa Chrystusa.

KOLĘDOWANIE W BAZYLICE LICHEŃSKIEJ. 


W czasie Bożego Narodzenia i potem jeszcze po nim przychodzi czas na tradycyjne, stare kolędy, te które mówią o narodzeniu Bożego Dzieciątka i przeżywaniu tego faktu przez współczesnych mu, prostych ludzi. Tchną optymizmem, mówią o wzajemnym poszanowaniu i miłości, wyrażają głęboką nadzieję na lepsze jutro. Często wzruszają do łez i stanowią wyznanie wiary w Jezusa Chrystusa.


KOLĘDOWANIE Z GÓRALAMI W BAZYLICE LICHEŃSKIEJ.


Podobno pierwszą bożonarodzeniową pieśń zaintonował św. Franciszek z Asyżu przy zbudowanej przez siebie szopce. Dawał biednym ludziom trochę radości i wiary w lepsze jutro. Potem powstawały kolejne, a wraz z wynalezieniem druku przez Gutenberga stały się bardziej powszechne. Forma kolęd jest różnorodna. Niektóre są bardzo podniosłe, niczym hymny, inne lżejsze, weselsze oddające nastrój świętej nocy. Część z kolęd znana jest tylko lokalnie, a niektóre, jak choćby stworzona w Austrii w 1818 roku Cicha noc została przetłumaczona na wiele języków i śpiewana jest na całym świecie.

KOLĘDOWANIE Z ZESPOŁEM REDLIN W KLASZTORNYM
KOŚCIELE W KAZIMIERZU BISKUPIM.


Polska, na tle innych chrześcijańskich krajów, nie pozostawała w tyle. Pierwsza kolęda w polskim języku Zdrow bądź krolu anjelski została napisana w 1424 roku i jest zawarta w kazaniu księdza Jana Szczekny, spowiednika królowej Jadwigi. Od tego czasu powstało bardzo wiele kolęd i pastorałek, które śpiewane są do dziś (pastorałka jest ludową, wesołą odmianą kolędy o wątkach zaczerpniętych z codziennego życia). W historycznych zbiorach i dawnych śpiewnikach zachowało się ich około pięćset, co stanowi chyba największy zachowany dorobek tego rodzaju twórczości na świecie.  Część z nich to przekłady pieśni łacińskich, lecz najczęściej nasze kolędy to pieśni ludowe utrzymane w rytmie polskich tańców narodowych: krakowiaka, poloneza lub mazura. Są pełne prostoty, radości, wypełnione bogactwem pierwiastków ludowych. W prostych słowach oddają ważność i nastrój tej świętej nocy. To nasza ogromna spuścizna  historyczna, opowiadająca o polskiej przeszłości.

SPEŁNIAMY RODZINNE MARZENIA!

Do najstarszych kolęd, znanych i śpiewanych do dziś, należy Anioł pasterzom mówił. Siedem zwrotek tego utworu, bez zapisu nutowego znaleziono w rękopisie kórnickim pochodzącym z 1551 roku. W podobnym czasie powstała kolęda W żłobie leży, która przypisywana jest Piotrowi Skardze. Nieco później Franciszek Karpiński napisał słowa do najbardziej znanej i najpiękniejszej polskiej kolędy w rytmie poloneza Bóg się rodzi. Jest  ona wyrazem literackiego kunsztu autora, bowiem w wyrafinowany sposób połączył wzniosłość tej nocy z tym co potoczne. Pieśń powstała na zamówienie księżnej Izabeli z Czartoryskich Lubomirskiej i po raz pierwszy odśpiewana została w kościele w Białymstoku. Innej polskiej kolędzie Lulajże Jezuniu szczególny hołd oddał Fryderyk Chopin umieszczając jej melodię w swoim Scherzo h-moll. Wspomnę jeszcze kolędę Nie było miejsca dla Ciebie, napisaną w drugiej połowie XX wieku. Spopularyzowana została w czasie drugiej wojny przez więźniów obozów koncentracyjnych, z którą szczególnie utożsamiali swój los. 


HALA DYDAKTYCZO-SPORTOWA WE WRZEŚNI WYPEŁNIONA PO BRZEGI!
I CZEKAMY!!!

Kiedy przychodzi ten czas, czas śpiewania kolęd staram się bywać tam, gdzie one rozbrzmiewają. Oprócz tego, że stanowią część naszego dziedzictwa narodowego, to w dodatku przywołują radość, wewnętrzny spokój i piękne wspomnienia. Przypominam sobie wtedy mojego tatusia, który uczył nas śpiewania ich na głosy i uatrakcyjnialiśmy takimi koncertami wszystkie świąteczne rodzinne spotkania.

 

MAŁA ARMIA JANOSIKA.
NIESAMOWITA ATMOSFERA PODCZAS WYSTĘPÓW
NAJWIĘKSZEJ GÓRALSKIEJ KAPELI 

W tym roku, jak już zauważyliście powyżej, miałam szczególną przyjemność kolędować z zespołem ENEJ w Konińskim Domu Kultury Oskard. Bilety na koncert, jako prezenty świąteczne podarowałam też moim najbliższym. Na kolejny koncert pojechaliśmy do Bazyliki w Licheniu, tam kolędowała góralska kapela PODHOLAŃSKIE MUZYKANTY z HANIĄ MALACINĄ-KARPIEL. Tydzień później w naszym klasztornym kościele kolędował zespół folkowy REDLIN,  który zaprezentował kolędy polskie, a także takie z różnych stron świata. Przy okazji dowiedziałam się, jak obchodzone jest Boże Narodzenie w Afryce czy Kolumbii. Końcowym akcentem kolędowym był wyjazd do Wrześni i kolędowanie z MAŁĄ ARMIĄ JANOSIKA, największą góralską kapelą a Polsce. To było nasze rodzinne marzenie od lat. Mam ogromny podziw dla młodego twórcy zespołu i ogarnięcie tak dużej grupy dzieci i młodzieży z Raby Wyżnej.

To był naprawdę magiczny czas…


23 stycznia, 2025

Połczyn-Zdrój - kurort z duszą.

 

Tak reklamuje się Połczyn-Zdrój w przewodniku turystycznym i jest to prawda. Nieduży, ze starą zabudową, z mnóstwem zieleni i kwiatów, pięknie położony, i jest chyba jedynym kurortem uzdrowiskowym położonym w pasie pojezierzy, bowiem leży na Pojezierzu Drawskim. Do Kołobrzegu dojedziemy stąd w godzinę. To zachodniopomorskie miasteczko leży urokliwie wśród morenowych wzgórz, jezior i lasów bukowych, dlatego rejon ten nazywany jest Szwajcarią Połczyńską.


Kiedyś Połczyn znajdował się na Szlaku Solnym wiodącym znad morza w głąb kraju, więc było to ważne strategicznie miejsce dla książąt pomorskich władających tymi ziemiami. A ponieważ niedaleko stąd rozrastała się Marchia Brandenburska, książę Bogusław V wzniósł tu w XIII wieku zamek obronny. Różnorodna i bardzo ciekawa, a często też tragiczna była późniejsza historia miasta. Niszczone i odbudowywane traciło na znaczeniu, aż do czasu, kiedy pod koniec XVII wieku odkryto tu lecznicze właściwości wód mineralnych, a potem borowiny.


Według miejscowej legendy, w 1688 roku, pewien bardzo chory na reumatyzm sukiennik umył się w wodzie wypływającej ze źródła, a potem obmył nogę w pobliskim błocie i wkrótce potem wyzdrowiał. Pojawienie się zdrowotnego źródła potwierdził połczyński pastor Joachim Titel, później potwierdzono też dobroczynne właściwości złóż borowiny, dlatego do miasta zaczęli przybywać kuracjusze, na których potrzeby  w 1705 roku Jakub von Krockow wybudował pierwszy dom zdrojowy. W XVII i XVIII wieku Połczyn był największym uzdrowiskiem na Pomorzu. Na leczenie przyjeżdżali tu nawet książęta. W 1836 roku założono, istniejący do dziś, Park Zdrojowy. Liczba kuracjuszy bywała czasem większa niż liczba mieszkańców, dlatego pobudowano nowe obiekty lecznicze, istniejące zresztą do dziś. Na początku XX wieku stał się zapleczem uzdrowiskowym Berlina. Po wojnie rany leczyli tu nasi żołnierze. Potem powrócił do formy uzdrowiskowej.





O legendzie przypominają rzeźby Sukiennika usytuowane w różnych częściach miasta. Jedna postać jest przy źródełku, druga przy głównej alejce w Parku Zdrojowym, a trzecia na skwerku za kościołem, przy ulicy Mariackiej. Przy zabytkowym źródełku pochylony sukiennik pije wodę, kula rehabilitacyjna opiera się o jego nogę. W Parku Zdrojowym cieszy się z ozdrowienia i na siedząco odwija sobie nogę z bandaży. Ten przy ulicy Mariackiej ma już postać stojącą i woła przechodniów do skorzystania ze źródełka. Za nim jest beczka z solą, która nawiązuje do dawnej, solnej przeszłości miasta.


Dziś nieco oddalony od głównych arterii komunikacyjnych stracił nieco na znaczeniu i wyglądzie, ale władze miasta bardzo starają się przywrócić mu dawną świetność i wdrażają filozofię budowania wizerunku miasta, jako „Kurortu z duszą”. Polega ona na świadomym stosowaniu w architekturze stylu charakterystycznego dla końca XIX i początku XX wielu, kiedy kurort przeżywał okres rozkwitu. Dlatego na place skwerki i ulice starówki wrócił kamienny bruk i stylowe „londyńskie latarnie” – czytamy w turystycznym przewodniku. Odnawiane są po kolei uliczki miasta.  Zachowane i pieczołowicie odtworzone zostają dawne detale architektoniczne. Ale pracy jest jeszcze do wykonania bardzo dużo, bo Połczyn-Zdrój liczy sobie nieco ponad sześć tysięcy mieszkańców, więc zobowiązanie wzięli na siebie ogromne. Gdybyście wybierali się do sanatorium to polecam te połczyńskie. Fajna też będzie wycieczka rodzinna, bo bardzo potrzebni są tu kuracjusze i turyści. My zawitaliśmy tam w sierpniu po drodze nad morze i to był fajny pomysł, ale zdecydowanie za mało wygospodarowaliśmy czasu na zwiedzanie. 


Najpiękniejszy w Połczynie jest duży zabytkowy Park Zdrojowy, w którym znajdują się obiekty uzdrowiskowe, zadbane alejki, kwietne dywany, stary drzewostan, stawy, altanki, fontanny i zabytkowa pijalnia wody. Latem szczególnie przyjemnie się tu spaceruje. 







Wychodząc z parku wkraczamy w uliczki starego miasta. Ta, która nas prowadzi do centrum to ulica Kościuszki, a przecina ją ulica 5 Marca. Widać tu efekty rewitalizacji. Na wprost widoczna jest ulica Grunwaldzka, do której powrócimy za chwilę.  





Przy ulicy 5 Marca stoi, widoczny już z daleka, połczyński kościół Niepokalanego Poczęcia NMP. Został zbudowany na ruinach poprzednich świątyń w XVIII wieku, a obecny neogotycki wygląd nadano mu w połowie kolejnego wielu. Ciekawy jest w nim ołtarz główny z pięknymi witrażami, zabytkowa ambona i chrzcielnica oraz prospekt organowy. Najcenniejszym zabytkiem jest tu płyta nagrobna biskupa kamieńskiego Erazma von Manteuffla, którego pomnik stoi obok świątyni.



Erazm von Manteuffel wywodził się z pomorskiej linii rycerskiej. Po gruntownym wyksztalceniu na uniwersytecie w Lipsku i Bolonii od 1504 roku przebywał na dworze księcia pomorskiego Bogusława X. Był jego kancelistą i nauczycielem jego syna. Potem poświęcił się karierze duchownej. Był ostatnim katolickim biskupem kamieńskim. W posiadaniu jego rodziny był przez jakiś czas połczyński zamek. 

Kiedy byśmy poszli ulicą 5 Maja dalej miniemy odnowiony rynek i dojdziemy do zamku, tego, który pobudował w XIII wielu książę Bogusław V. Oczywiście wyglądem nie przypomina dawnej warowni, po zniszczeniach niedawno odbudowany mieści w swych pomieszczeniach bibliotekę i pamiątkowe galerie.

Źródło

Przez rynek wracamy ulicą Mariacką, mijamy zadbany zielony skwerek i kwiatowy zakątek i wchodzimy w Grunwaldzką. W ogóle zadbanej zieleni i kwiatów w mieście jest dużo.


Ulica Grunwaldzka jest deptakiem i jest najbardziej kolorowa w mieście. Fotka w tym miejscu obowiązkowa! A to za sprawą wiszących na głowami kolorowych parasolek. To ostatnio dość popularna atrakcja, ale tutaj jest ten dodatkowy walor, że oznaczono w ten sposób najstarszą ulicę w Połczynie. Podczas  prac ziemnych znaleziono bowiem pod nawierzchnią warstwę okrągłych belek z XIII i XIV wieku ułożonych w poprzek ulicy, co świadczy o tym, że to właśnie tędy przebiegała średniowieczna trasa kupieckich karawan wiozących sól znad morza. Na tej ulicy są też restauracje, kafejki i lodziarnia oferująca pyszne lody, więc w spokoju można delektować się ciekawym wystrojem ulicy, historią miasta i odradzającymi się coraz ładniejszymi uliczkami.






My musieliśmy jechać dalej, ale chętnie tu wrócę. Może do sanatorium? Gdybyście mieli okazję, to Wam też polecam spacer po Połczynie-Zdroju – kurorcie z duszą.


14 stycznia, 2025

Białe złoto z Kłodawy.

 

Białym złotem nazwana została w średniowieczu sól kamienna, bowiem już wtedy (a wiemy też, że i wcześniej) była produktem niezastąpionym w życiu człowieka i płacono za nią jak za złoto, albo… złotem. Przynosiła więc ogromne dochody m.in. właścicielom żup solnych, choćby naszemu królowi Kazimierzowi Wielkiemu. Kiedyś intuicyjnie, dziś po naukowych badaniach okazuje się, że sól kamienna stanowi najbogatsze źródło „pierwiastków życia”, które są nam niezbędne do prawidłowego funkcjonowania. Oczywiście ich nadmiar szkodzi, ale niedobór również.

Sól jest dziś najpopularniejszą przyprawą kuchenną, nie kosztuje kroci, a jej zastosowanie w różnych dziedzinach życia jest przeogromne. Pozyskuje się ją w różny sposób. Część soli wydobywana jest w kopalniach, a jej podziemne złoża zbite są w skalne bryły. Mają one różne zabarwienie, w zależności od występujących w niej dodatkowych minerałów. Ukształtowały się po cofnięciu dawnego oceanu, a poprzez ruchy tektoniczne ziemi przykryte zostały warstwami innych skał.


Jak wygląda taka kopalnia i jak sól była, czy jest w nich wydobywana, dowiemy się odwiedzając jedną z kopalń. W Polsce mamy kilka takich miejsc, choćby wspaniale turystycznie przygotowane trasy w Wieliczce czy Bochni.  Najbliższa mojemu miejscu zamieszkania jest w Kłodawie, we Wschodniej Wielkopolsce. Taką podróż w czasie, i to do bardzo odległych okresów geologicznych, bo nawet 200 mln lat wstecz,  warto odbyć, by zobaczyć na własne oczy jak wygląda podziemne solne królestwo.



Kopalnia Soli „Kłodawa” eksploatuje naturalnymi metodami złoże soli kamiennych w okresu cechsztyńskiego (perm) o wysokim stopniu czystości. Ma ona naturalną barwę białą z odcieniem szarym aż do różowego ( jak sól himalajska). Tutejszy wysad solny ma długość 26 kilometrów, a maksymalną szerokość 2 kilometrów i jest największy w Polsce. Kłodawska trasa wycieczkowa pośród pokładów unikatowej soli różowej jest więc niezwykła, bo w Europie tylko tutaj ją się wydobywa (na świecie jeszcze w Pakistanie), a poruszanie się korytarzami przy dźwiękach pracujących maszyn wydobywczych jest dodatkowym atutem. Kopalnia bowiem cały czas pracuje.



Wybraliśmy się tam rodzinnie w sierpniu ubiegłego roku, by samemu zobaczyć i pokazać dzieciakom (powyżej 7 roku życia) to unikatowe miejsce. Przy kopalni jest kilka parkingów, ale zaparkowanie i tak może być problemem, co świadczy o tym jak to miejsce jest popularne. Bilety już mamy wykupione przez Internet, bowiem wejścia do pracującej kopalni odbywają się w wyznaczonych godzinach w tygodniu (trzy razy dziennie). Odwiedzający zbierają się w nowo wybudowanym i bardzo nowoczesnym Biurze Obsługi Ruchu Turystycznego na pół godziny przed planowym wejściem, skąd zabiera ich przewodnik.



Czeka nas kilka kilometrów spaceru, więc mamy wygodne obuwie i adekwatną odzież przygotowaną na ciepłą i wilgotną trasę (ok. 20 stopni C). Podziemnych komór i chodników jest tu 400 kilometrów, ale my przejdziemy tylko ich kawałek, około 2,5 godziny. Zabezpieczeni w hełmy ochronne i okulary ruszamy 25-osobową grupą za przewodnikiem. Pierwsze duże wrażenie sprawia wjazd prawdziwym szybem górniczym, którym wjeżdżają pod ziemię górnicy. Jedzie 6m/s sześćset metrów pod ziemię. Jest to najgłębiej położona podziemna trasa turystyczna w czynnej kopalni.


Na dole, w tym podziemnym kamiennym świecie, czujemy naturalny aromat soli, a jakby się tak mocno zaciągnąć to i te miliony lat z jej przeszłości. Idziemy oświetlonymi podziemnymi korytarzami wzdłuż torów, którymi wyjeżdża urobek, widzimy po drodze przenikające się nitki kolorowych wyrobisk solnych.



Aż docieramy do potężnych komór wyrobiskowych, w których wydobycie już się zakończyło. Największa ma 15x15 metrów, długość 200 metrów. Widok zapiera dech! Po zejściu do niej widzimy wyeksponowany niedziałający już sprzęt górniczy, maszyny do eksploatacji soli czy urządzenia pomiarowe.




Po drodze mijamy jeszcze ładnie wyeksponowane gabloty mówiące o metodach wydobycia, zobaczymy  prelekcję dotyczącą powstania złóż kłodawskich, zobaczymy mini wystawę rodzajów tutejszej soli, posłuchamy koncertu (oczywiście nie na żywo, choć czasem też się to zdarza) w najniżej położonej sali koncertowej na świecie.






W końcu docieramy do kaplicy św. Kingi. Jest tu m.in. tablica pamiątkowa z nazwiskami górników, którzy zginęli na służbie. Potem droga powrotna wzdłuż torów i wyjazd na powierzchnię. Niezwykłe doświadczenie!


Jeszcze tylko zakupy w przykopalnianym sklepie. Kupujemy sól, bo wiemy, że wydobyta jest tradycyjną metodą górniczą, która pozwala zachować stworzone przez naturę naturalne jej walory. Po wydobyciu kruszy się ją, mieli i sortuje, bez stosowania zabiegów chemicznych, bez dodatku antyzbrylaczy, więc często jest twarda. Poza tym kopalnia w Kłodawie jest jedynym w Europie producentem soli różowej, której koloru dodaje występujący w niej naturalnie dodatek żelaza. A skoro jest naturalnie różowa, to ma takie same składniki, jak ta himalajska (wydobywana w Pakistanie!), ale pewnie jest bardziej czysta, bo poddana normom jakości. Jest bogatsza w minerały niż ta biała i posiada swój unikalny smak. Oprócz dobrej soli można tu zakupić mydła, sole do kąpieli, peelingi, balsamy i kremy z dodatkiem soli oraz lampki solne. Co kto lubi. Można też to zrobić przez sklep internetowy. Jakość certyfikowana. 


Gdybyście mieli ochotę na taką podziemną wyprawę w głąb Ziemi i jej geologicznej przeszłości to polecam! Może nie tak wypasione turystycznie miejsce jak trasa w Wieliczce, ale warte zobaczenia. I nawet dzieciaki wróciły zachwycone z tej wyprawy!